Mobile mix # 1

Mobile mix # 1

Podążając za mobilemixowym nurtem na blogach, chciałabym pokazać jak u mnie wyglądał marzec na zdjęciach.

Na początek trochę Warszawy














Trochę kalorii




Coffeina :)





Trochę rozmazane, ale gorąco polecam to cudowne Almondino ! 

Genialny syrop z Duki do domowej kawy 




Na koniec akcent świąteczny. Od dwóch dni przeglądając facebooka można zauważyć ogrom zdjęć przedstawiających potrawy i wypieki świąteczne. Z jednej strony rozumiem, w końcu każdy chce podzielić się swoimi kulinarnymi sukcesami i tym, co zagości na świątecznym stole. Z drugiej strony trochę irytujące jest to, że często taka prezentacja nie kończy się na jednym zdjęciu i w rezultacie kilkadziesiąt osób udostępnia po kilkanaście zdjęć potraw. Facebook zamienił się w ten sposób w takie targowisko, na którym każdy pokazuje już dosłownie wszystko. No i każdy zna zawartość stołu swoich znajomych. Waszej ocenie pozostawiam to gdzie powinna znajdować się granica. Jak i ile udostępniać by nie przesadzić?  




Oby kwietniowy mix obfitował w scenerię wiosenną :) Na dzisiejszym spacerze zauważyłam bazie kotki na wierzbie, więc teoretycznie wiosna już się obudziła, ale jak większość z nas chyba ma trudności ze wstawaniem :) 

Dekoloryzacja- czy warto?


Wiosną chcemy rozjaśnić nie tylko garderobę, ale często też włosy. O ile niektórym przychodzi to z łatwością, o tyle brunetki mają najtrudniej. Możliwości są, jak poinformowała mnie moja fryzjerka, tylko dwie. Po pierwsze ciemne, prawie czarne włosy, możemy potraktować jaśniejszymi refleksami, które dają lekko trójwymiarowy wygląd. Mnie jako zwolenniczce jednolitego koloru takie rozwiązanie bardzo nie odpowiada. Drugim rozwiązaniem jest dekoloryzacja, której wiele osób boi się jak ognia. Wiele kobiet nie podejmuje takiego ryzyka, bo po wnikliwym internetowym researchu zabieg dekoloryzacji wydaje się potworem siejącym zniszczenie. Komentarze na forach i wpisy na blogach wpływają na to, że nie decydujemy się na zmianę. Zwróćmy jednak uwagę jakimi komentarzami sugerujemy się przy podejmowaniu decyzji. Większość przeciwniczek dekoloryzacji dokonywała jej sama przed lustrem przy pomocy taniego rozjaśniacza. Czy jest więc dziwne, że doprowadziły włosy do opłakanego stanu? Pytanie oczywiście retoryczne. Samemu to można sobie co najwyżej podciąć grzywkę, co też nie zawsze jest dobrym pomysłem. Znalazłam też parę rzetelnych opinii na ten temat i po rozmowie z fryzjerką zdecydowałam się to zrobić. Jeśli zależy Wam na zejściu z czarnego / ciemnego brązu na blond to na pewno będzie to o wiele trudniejsze niż zejście o kilka tonów niżej. Moim celem było z ciemnej czekolady, widzianej przez otoczenie jako czarny, przejście na średni brąz.

Po pierwsze- zastanówcie się czy na pewno warto.

Bardzo ważne jest to w jakiej kondycji obecnie są Wasze włosy. Czy macie cienkie, wypadające i raczej słabe włosy? Jeśli tak, przemyślcie czy naprawdę zależy Wam na zmianie odcienia. W przypadku gdy obecny wygląd bardzo Wam się znudził i brak zmian powoduje sporą frustrację to oczywiście możecie to zrobić, ale po zabiegu trzeba przyłożyć się do odbudowy włosa. W moim przypadku na pewno było warto. Brak tych negatywnych śladów dekoloryzacji mogę jednak zawdzięczać po części moim mocnym włosom, które są bardzo gęste i raczej odporne na wszelkie maltretowanie farbami i rozjaśniaczami. Nie spodziewałam się aż tak zadowalającego efektu.  Po całym zabiegu nawet fryzjerka była zdziwiona, że włosy po wysuszeniu są tak miękkie jakby żadnej dekoloryzacji wcale nie było. Bardzo możliwe, że akurat w moim przypadku  przeszło to bez bólu dzięki "genowi niezniszczalnych włosów", który zawdzięczam mojej mamie <3


Po drugie- nie róbcie tego same.

Zabieg kosztuje w zależności od salonu i włosów między 150-250 zł. Przy moich włosach średniej długości zapłaciłam 200 zł. Przekonałam się, że warto wydać te pieniądze, bo samodzielne zdejmowanie koloru może Was kosztować dużo więcej. Czym jest 200 zł jeśli unikniecie popalonych, poplamionych i żółtych włosów? Radziłabym zrobić to w dobrym, sprawdzonym salonie i porozmawiać z fryzjerką o tym, jakie preparaty stosowane są do dekoloryzacji. Najlepiej, aby były one delikatne. Często stosowana jest 12% - owa woda utleniona, która powoduje duże szkody dla włosa i nic dziwnego, że są one później twarde, suche i spalone. W moim salonie stosowana jest zaledwie 4%- owa woda i dając taki sam efekt nie zniszczyła włosów. Oczywiście efekt nie zależy tylko od wody.

Jak wygląda dekoloryzacja?

Jeśli już wiecie, że klamka zapadła, zarezerwujcie 3-4 godziny. Czas ten dotyczy Waszych włosów jeśli  do koloryzacji stosowałyście farby bez amoniaku lub robiłyście to w salonie. Jeśli Wasze farby były szkodliwe i pełne metali ciężkich, zastanówcie się poważnie. Może zaistnieć konieczność kilkakrotnego powtarzania zabiegu i czas w skrajnych przypadkach wydłuża się do pół roku. Moją farbą była Casting Creme Gloss od Loreal, która całe szczęście nie ma amoniaku, dzięki czemu dekoloryzację udało się zamknąć w jednej wizycie. Na początku nakładany jest rozjaśniacz, który poza tym, że śmierdzi, zdejmuje z włosa dotychczasowy kolor. Dla mnie było to bardzo stresujące, bo nie wiedziałam czego się spodziewać i czego oczekiwać. Po zmyciu rozjaśniacza na głowie panował pomarańczowo - żółtawy chaos, co do wywołało u mnie stres i napięcie. Na szczęście fryzjerka widząc strach w moich oczach wyjaśniła mi, że to normalne i konieczne żeby przyjął się nowy kolor. Na początek na włosy położono mi czysty pigment, a po pewnym czasie nakładana była już farba, a właściwie colorance. Wybrałam średni brąz, który w katalogu wyglądał dużo jaśniej niż moja ciemna czekolada. Kiedy po 3,5 godziny włosy były już gotowe, początkowo miałam wrażenie, że nic się nie zmieniło. Nadal miałam po prostu ciemne włosy, ale fryzjerka tłumaczyła, że po dekoloryzacji łuski włosa są tymczasowo otwarte i farba szybko będzie się spłukiwać, a odcień rozjaśniać. Okazało się to prawdą, bo po każdym myciu od dnia dekoloryzacji włosy robiły się coraz jaśniejsze i rzeczywiście w przeciągu miesiąca najlepiej nałożyć kolor jeszcze raz. Z każdym dniem efekt był coraz bardziej widoczny i włosy nabrały ładnego, brązowego odcienia.

Jak wyglądają włosy po dekoloryzacji?

W moim przypadku są błyszczące i co najważniejsze zgodnie z założeniem - jaśniejsze. Efekt jest taki jak oczekiwałam, a włosy nie są zniszczone ani popalone. Niewykluczone jednak, że jeśli zdecydujecie się na samodzielną dekoloryzację, uzyskacie na włosach panterkę, czyli brzydkie plamy. 

Pielęgnacja po dekoloryzacji

Po zabiegu trzeba otoczyć włosy wyjątkową opieką. Dobrze by było zaopatrzyć się tymczasowo w lepszą maskę, którą można zakupić w salonie. Dla mnie idealna jest Mila, której jakiś czas temu poświęciłam cały post. Po dekoloryzacji niezbędne jest stosowanie jej przy każdym myciu, nawet jeśli oznacza to 4 razy w tygodniu. Dopóki włos nie zostanie odbudowany i nie zregeneruje się w pełni, maska jest niezbędnym elementem pielęgnacji. Najważniejsze jest to, aby zawierała w swoim składzie keratynę, która je odbudowuje. Mila nadaje się świetnie do pielęgnacji po rozjaśnianiu i koloryzacji, więc ponownie polecam!

Summa summarum, dekoloryzacja nie zniszczy Wam włosów i da zadowalający efekt pod warunkiem, że wykona ją profesjonalista. Udane dekoloryzacje domowe to zaledwie 3-6% przypadków. Kosztowne, bo od 150-250 zł, ale satysfakcjonujące jeśli potrzebujecie zmiany. Ciężko będzie uczynić platynową blondynkę z brunetki, ale dla rozjaśnienia o kilka odcieni polecam gorąco. W przeciwieństwie do tego, co widzimy za oknem, na moich włosach widać już wiosnę J Efekt dekoloryzacji widać na zdjęciu w moim opisie.
Books !

Books !


Nie wiem od czego zacząć. Może to dlatego, że weekend w towarzystwie książki i filmów bardzo mnie rozleniwił. Przechodząc od razu do rzeczy, chciałabym polecić tym lubiącym, ale i nielubiącym czytać, dwie różne lektury. Może lepiej byłoby nie nazywać ich lekturami, bo słowo to kojarzy nam się niezbyt przyjemnie z oczywistych powodów. Obie pozycje są strzałem w dziesiątkę, choć tak bardzo się od siebie różnią. Stojąc przed półką z książkami i decydując, które z nich bez wahania mogłabym Wam polecić, od razu skierowałam wzrok w stronę tych dwóch grzbietów. 



Wybrałam „Napisz do mnie” austriackiego pisarza i dziennikarza Daniela Glattauera oraz „Makabryczna gra” niemieckiego pisarza i tak jak w poprzednim przypadku dziennikarza – Sebastiana Fitzka. Choć przy wyborze książki kieruję się opisem, a nie autorem to ostatnio odnotowałam, że większość lektur z mojej półki jest autorstwa  pisarzy z Niemiec i Austrii. Dlaczego? Nie mam pojęcia. Sama byłam bardzo zdziwiona tym faktem.
Zacznę od „N@pisz do mnie”. Wydana w 2006 roku historia na miarę XXI wieku. Pokazuje losy dwojga ludzi, którzy poznają się całkowicie przypadkiem. Dla mnie świetna ilustracja tego jak funkcjonuje dziś mnóstwo związków, przyjaźni i innych relacji międzyludzkich. Za pośrednictwem internetu oczywiście. Wszyscy wiemy jak wieloma minusami i trudnościami obarczone są związki w sieci, ale na kartach tej książki jest to wyjątkowo urocze. Jestem fanką błyskotliwych, ciekawych i inteligentnych dialogów. Dużo lepiej czyta mi się takie zabawne, ironiczne rozmowy między bohaterami niż niekończące się opisy w powieściach narracyjnych. „Napisz do mnie” całkowicie pozbawiona jest opisów narracyjnych i od początku do końca opiera się na wiadomościach mailowych. Autorzy widząc popularność tej formy coraz częściej opisują mailowe dyskusje bohaterów. 


Maile pisane przez Emmi i Leo są wyjątkowe pod względem językowym. Riposty i gra słów zawarta w tych wiadomościach wciąga do tego stopnia, że książkę czytamy na raz(max 2). Cudowne jest też niebanalne zakończenie, które wcale nie jest szczęśliwe jak w większości książek do podusi. Końcówka pozostawia niedosyt, ale na szczęście 3 lata później ukazała się druga część rozmów Emmi i Leo pt. „ Wróć do mnie”. Sama się sobie dziwię, że do tej pory jej nie przeczytałam. Jeśli szukacie książki relaksującej, zabawnej, inteligentnej i jednocześnie przyjemnej to „Napisz do mnie” jest idealnym wyborem. Uprzedzam podejrzenia, że to bezwartościowa i jedna z milionów miłosna powiastka dla nastolatek. Zapewniam, że tak nie jest i aby zrozumieć  dialogi trzeba zaangażować trudno dostępny dla niektórych proces zwany myśleniem J Tak na koniec muszę przyznać, że najdziwniejsza w tym wszystkim jest płeć autora. Niesamowite jest to, że mężczyzna potrafi tak doskonale opisać relację między kobietą a mężczyzną.

Stron: zdecydowanie za mało ! 243
Ocena: 10/10


Teraz coś mocniejszego i nieco bardziej złożonego niż poprzednia pozycja. „Makabryczna gra”  to thriller psychologiczny. Cóż za zbieg okoliczności, również wydana w 2006 roku. Książka lepsza niż wiele wysokobudżetowych thrillerów z wielkiego ekranu. Tak naprawdę wokół głównego wątku toczy się też kilka innych, równie interesujących. Psychopacie pod przebraniem zwiedzającego udaje  się dostać do wnętrza rozgłośni radiowej, gdzie rozpoczyna się cała akcja. Dopóki nie zostaną spełnione jego żądania będzie prowadził grę, w której pionkami są jego zakładnicy- pozostali zwiedzający. Zasady gry są proste. Szaleniec dzwoni do przypadkowych słuchaczy radia i jeśli nie usłyszy właściwego hasła(„Słucham 101 i 5 i uwolnij teraz zakładnika” – ah te tłumaczenia na polski), zabija jedną osobę. Ciekawą postacią, jeśli nie ciekawszą niż sam psychopata, jest psycholog kryminalna. Psycholog jest  alkoholiczką i niedoszłą samobójczynią. Na żądanie sprawcy zamieszania, psycholog zostaje wezwana na miejsce. Bardzo podobały mi się dialogi między negocjatorką i Janem, które odbywały się za pośrednictwem radia, czyli właściwie na oczach a raczej uszach wszystkich słuchaczy. Negocjatorka za wszelką cenę próbuje zbudować zaufanie i odwieść wariata od dosyć absurdalnego żądania. No bo jakim cudem sprowadzić nieżyjącą dziewczynę do rozgłośni radiowej? Polecam Wam książkę pełną ciekawych wątków i postaci, przy której nie da się usnąć nawet późną nocą. Nie ma sensu opisywać więcej szczegółów, po co zabierać Wam tę przyjemność:) 

Stron: 385
Ocena: 10/10

O cenie nie wspomniałam, bo w każdym sklepie inna. Na okładce 24,90 w przypadku "Napisz do mnie" i 29,90 za "Makabryczną grę" chociaż ja kupiłam ją za jakieś 8 zł na jakimś kiermaszu nad morzem xD



Babka gotowana

Babka gotowana

Zbliża się Wielkanoc, w związku z tym mam dla was przepis na smaczną babkę gotowaną.
Przepis dostałam od swojej babci wraz z specjalną formą do jej przygotowania.

Czego będziemy potrzebować:



- 5 całych jajek
- 1 kostkę margaryny
- 1/2 szklanki mąki
- 1 1/2 szklanki mąki ziemniaczanej
- 50 g wódki
- 1 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
- cukier waniliowy
- olejek zapachowy
- 1 1/2 szklanki cukru


Polewa: 
Na 120 g cukru pudru dodajemy 2 - 3 łyżki mleka i mieszamy do uzyskania jednolitej masy. 




Nic wielkiego teraz nie trzeba robić. Wystarczy wszystkie składniki połączyć ze sobą w misce i mieszać do uzyskania gładkiej masy. 



Formę na naszą babkę musimy wysmarować masłem i posypać kaszą manną by ciasto nie przywarło do niej.




Gotową jednolitą masę wlewamy do formy i gotujemy przez 70 minut w dużym garnku wypełnionym gorącą wodą.




Po upływie tego czasu wyciągamy formę z wody, a naszą babkę wykładamy na talerz.
Teraz wystarczy polać ją polewą, udekorować i Gotowe! ;)



 Do swojej babki dołożyłam świąteczny akcent ;)

Smacznego!


Kupony rabatowe

Kupony rabatowe

Od początku tygodnia dostępne są w kioskach trzy gazety, które okażą się bardzo pomocne w weekendowych zakupach ;) Myślę tu o Fleszu, Twoim Stylu oraz Glamour. We wszystkich gazetach możemy znaleźć ogrom bonów rabatowych na zakupy.


W najnowszym numerze Flesza czeka nas miła niespodzianka. Kupony rabatowe;)  Oferta jest ogromna, obejmuje 250 marek. Każdy znajdzie coś dla siebie. Możemy wybierać pomiędzy sklepami stacjonarnymi, internetowymi czy lokalami gastronomicznymi. Rabaty sięgają do 20%, choć w gazecie zostało napisane, że oferują nam zniżki do 70%.

Gazeta ta kosztuje 1,99zł. Nie jest to dużo, a możemy cieszyć się zniżkami do ulubionych sklepów. ;)

Kupony obowiązują tylko w najbliższy weekend - 23 - 24 marca.








Twój Styl także przygotował dla nas wiele ciekawych kuponów rabatowych.
W swojej ofercie mają 320 marek. Rabaty dotyczą mody, urody, podróży, restauracji czy butików on-line.

W większości przypadków rabaty osiągają wysokość      20 % - 30 %.

Gazeta kosztuje 7,90zł. Więcej niż Flesz, ale warto się w nią także zaopatrzyć, ponieważ widnieją tu rabaty do sklepów, których nie ma we Fleszu.

Akcja promocyjna obejmuje także jeden weekend - 6 - 7 kwietnia.









Glamour ma dla nas ofertę ponad 120 marek z megazniżkami. Nawet to 50%. Ponownie przeważają 20% rabaty. 

Jednak muszę powiedzieć, że w porównaniu z powyższymi rabatami te wypadają najgorzej. Nie zainteresowała mnie żadna oferta. 

Rabaty obowiązują 13 kwietnia w dniu 10- tych urodzin Glamour. 

Za te gazetę zapłacimy 2,99 zł.












Udanych zakupów ;)
Sweet secret

Sweet secret


Kąpiel. Może być krótka, służąca jedynie celom higienicznym, ale może też realizować nasze hedonistyczne dążenie do przyjemności cielesnych. Wszystko zależy od czasu, miejsca i aranżu. Błyskawiczny, szybki i odświeżający prysznic jest świetny szczególnie po treningu lub w pośpiechu. Kiedy jednak potrzebujemy chwili relaksu, długa (lecz nie za długa) kąpiel działa jak odprężająca muzyka, film czy książka. Cokolwiek Was odpręża, uspokaja i wycisza, jestem pewna, że kąpiel też należy do tych czynności. Oczywiste jest, że nie każdemu warunki domowe pozwalają na obstawienie całej łazienki i wanny świecami lub na stworzenie przyjemnej dla oka scenerii łazienkowej. Niektórym zresztą może wydać się śmieszne kreowanie zwykłej, codziennej powinności na wielkie wydarzenie niczym wybór papieża xD Chodzi o to, aby kąpiel stała się czymś przyjemnym i wyczekiwanym, a nie obowiązkiem, który trzeba wypełnić. Spędzanie czasu w łódzkich i szczecińskich środkach komunikacji miejskiej udowodniło mi, że świadomość higieny u wielu Polaków jest zerowa, dlatego wydaje mi się, że jest to temat niezwykle ważny. Na pewno jakaś kampania społeczna, uświadamiająca konieczność utrzymywania higieny byłaby dobrym posunięciem.

Chciałabym Wam pokazać  linię kosmetyków, która umila moje kąpiele. Bo jeśli na świece i muzykę brak czasu lub miejsca, wystarczy, że zaopatrzymy się w odpowiednie kosmetyki do pielęgnacji ciała, a kąpiel może działać relaksująco. Zwykły żel pod prysznic i jego niesamowity zapach może pomóc nam się odprężyć, a dopieszczony zmysł węchu wpływa bardzo korzystnie na nasze samopoczucie.



W drogeriach jest całe mnóstwo kolorowych, pachnących płynów do kąpieli, żelów, mydeł i mydełek. Są lepsze i są gorsze. Droższe i tańsze. Ja zawsze kieruję się przy wyborze głównie zapachem. Używałam już chyba wszystkiego i w tej chwili mam jednego zapachowego faworyta. Właściwie każdy żel i balsam tej firmy jest dla mnie idealny. Mówię o Farmona Sweet Secret. Żele do kąpieli, peelingi, kremy do rąk i balsamy – wszystko w najcudowniejszych zapachach :
  • ciemna czekolada i orzech pistacji
  • banan i kokos
  • słodkie trufle i migdały
  • słodkie cappuccino i tiramisu
  • szarlotka
  • wanilia i indyjskie daktyle
  • muffinki orzechowe z karmelem
  • korzenne pierniczki z lukrem
  
                                                                   




Faworyt, z którym nie mogę się rozstać to czekolada i pistacja. Nigdy, przenigdy nie miałam do czynienia z tak pięknym zapachem. Naprawdę musicie go wypróbować. Jak już wybierzecie swój zapach, zachęcam do wyposażenia się nie tylko w żel, ale też peeling i masło do ciała. Cały proces, który przebiega od kąpieli przy użyciu żelu po masaż peelingiem cukrowym i na koniec wmasowanie w skórę masła jest ucztą dla zmysłów. Poświęćcie sobie te 20-25 minut, przekonacie się, że odprężenie gwarantowane.

                         


Ceny wahają się w zależności od drogerii, ale przykładowo żel pod prysznic 500 ml około 15 zł. Udało mi się dorwać go za 11 zł, kiedy był w promocji.

Ocena: 10/10

Kiedy będziecie kupować kolejną butelkę żelu do kąpieli, postawcie na Sweet Secret ! Postawcie na przyjemność.


Babeczki z kawałkami czekolady

Babeczki z kawałkami czekolady



Już bardzo dawno nie robiłam muffinów. Ostatni raz jakoś na jesień. To stanowczo za długi czas oczekiwania. Całe szczęście, że nadszedł weekend i mogłam posiedzieć trochę w kuchni i przygotować babeczki. ;)
   

 Propozycja na udekorowanie naszych babeczek. To są muffiny, które przygotowałam jakiś czas temu;)

Nie mam swoich ulubionych, jednych konkretnych. Lubię je w każdej postaci i w każdym rodzaju!! Tym razem mój wybór padł na babeczki z kawałkami czekolady. 

Poniżej przepis na 12 babeczek lub 18 minibabeczek:



Przygotuj:

- 125g masła
- 125g cukru
- 2 jajka
- łyżeczka ekstraktu waniliowego
- 125g mąki pszennej
- 75g posiekanej czekolady mlecznej, gorzkiej, białej – to zależy od was
- łyżkę mleka
- łyżeczkę proszku do pieczenia

Na początku rozgrzej piekarnik do temperatury 1900.

Krok po kroku:

Wymieszaj mikserem masło i cukier aż do uzyskania lekkiej i puszystej masy.

Ubij jajka i dodaj je wraz z ekstraktem waniliowym  do masy z masła i cukru.




Przesiej mąkę i proszek do pieczenia do miski i dodaj do masy. Dosyp kawałki czekolady. 

Powstała masa powinna mieć gładką, płynną konsystencję. Jeśli będzie zbyt gęsta dodaj łyżeczkę mleka. 

Następnie nałóż łyżką masę do papierowych foremek do dwóch trzecich wysokości. Piecz przez 12 – 20 minut, aż babeczki zrobią się złocistobrązowe. Dekorowanie rozpocznij dopiero, kiedy babeczki całkowicie ostygną. 

Do dekoracji wybrałam słodki lukier. Jak go zrobić? To bardzo proste. Na 120 g cukru pudru dodajemy 2-3 łyżki mleka i mieszamy do uzyskania jednolitej masy.

  



Dodatkowo, by muffiny były kolorowe posypałam je kolorowymi perełkami cukrowymi. Muszę zaznaczyć, że perełkami należy posypać muffiny od razu po nałożeniu lukru. Najlepiej robić to babeczka po babeczce, gdyż lukier szybko zastyga.





Smacznego! J
Nail polish

Nail polish


Dziś podzielę się z Wami opinią na temat kilku lakierów, w które moim zdaniem warto się wyposażyć. Nie są to lakiery z najwyższej półki i na pewno nie tak rewelacyjne jak ESSIE, ale jeśli zależy nam czymś dobrym i niedrogim to będą one jak najbardziej trafionym zakupem.


Jak widać na załączonym obrazku kolorów jest wiele, ale najbliższe są mi stonowane beże, róże lub szarości. Po części jest to spowodowane moją bardzo jasną karnacją, ponieważ nie wszystkie odcienie wyglądają dobrze na tle białej skóry :) Właściwie to najrzadziej używam neonowych i jaskrawych kolorów.



Pierwsza para to Rimmel Lycra Pro – 391 Celebrity Bash i 444 French Lingerie.


Ogromną zaletą lakierów z tej serii jest pędzelek Maxi Brush, który dzięki temu, że jest nieco szerszy, umożliwia pełne pokrycie już za jednym pociągnięciem. Śmiało mogę powiedzieć, że malowanie paznokci nigdy przedtem nie było dla mnie tak wygodne.  Za sprawą tego pędzelka już pierwsza warstwa jest równomierna i nie trzeba jej poprawiać. Drugą zaletą jest to, że wysycha bardzo szybko, co bardzo często jest dla nas najważniejszą cechą lakieru. W tym momencie na każdy lakier stosuję wysuszacz i utwardzacz Eveline 3 w 1, ale nawet bez jego użycia Rimmel Lycra Pro schnie naprawdę szybko. Kolor to kwestia gustu, ale ze względu na to, że lubię dosyć stonowane kolory wybrałam akurat te dwa. Nr 444 wygląda na paznokciu bardzo ładnie nawet jeśli użyjemy go w pojedynkę, bez pełnego frencha.

Podsumowując: świetne krycie już za pierwszym razem, dzięki genialnemu pędzelkowi + błyskawiczne schnięcie = bardzo dobry lakier

Cena za 12 ml: 15-18 zł
Od dwóch dni w drogeriach Rossman możemy je kupić już za około 9 zł.

Ocena: 8/10

Kolejna para to Maybelline NY Colorama nr 165 i Maybelline NY My Varnish nr 677.


Pierwszy z nich ma jedną niepodważalną zaletę - kolor. Minusem jest konieczność dwukrotnego malowania, aby uzyskać jednolity i równomierny kolor. Lakier nie należy też do najszybciej schnących. Co najmniej kilkanaście minut trzeba uważać żeby nie zniszczyć całej roboty. Jeśli nie przeszkadza Wam nakładanie dwóch warstw i macie cierpliwość lub czas aby to zrobić to polecam.


Cena za 7 ml: 11 zł

Ocena: 6/10

Uwaga ! W Rossmanie aż do wyczerpania zapasów możecie kupić go za 11,49 zł i drugi dostajecie gratis. Jeśli macie ochotę wypróbować ten lakier to lepiej biegnijcie po niego teraz :)

W serii Colorama do wyboru mamy kolory klasyczne, metaliczne i perłowe. Ponadto na wiosnę i lato wyszło kilka nowych metalików, więc jeśli lubicie mocne i energetyczne barwy to warto sprawdzić.

Jeżeli lubicie czarne paznokcie i chcecie aby ta czerń była naprawdę głęboka to polecam Maybelline NY My VarnishW tym przypadku dla uzyskania idealnej czerni wystarczy jedna warstwa, która wysycha w błyskawicznym tempie. Czerń jest matowa, ale zawsze możecie nadać jej połysku nabłyszczaczem Eveline 3 w 1.
Jeśli miałabym wybierać między MNY Colorama a MNY My Varnish to zdecydowanie zwycięża ten drugi.

Cena za 7 ml: 10 zł

Ocena: 8/10

Ostania para to Essence Nude Glam nr 07 Cafe Ole i Essence Colour & Go nr 81 No Doubt.


Na wiosnę odcienie beżu jak znalazł, dlatego idealnym rozwiązaniem będzie nr 07 Cafe Ole o bardzo naturalnym wyglądzie.



Odcień ten pięknie wysmukla dłoń, a na ten temat mogę coś powiedzieć, bo moje paznokcie cechuje dosyć krótka płytka. Nr 81 to z kolei zimny kolor, ale również bardzo ładnie się prezentuje. 


Lakier wyróżnia dość gęsta konsystencja i niezbyt szybkie schnięcie pomimo tego,  że na buteleczce znajdziemy hasło "quick drying nail polish". Ponadto po 3 miesiącach był już zbyt wyschnięty, aby móc go użyć. Nie oszukujmy się jednak, cena jest niska, dlatego nie możemy za wiele od niego wymagać. Pomimo tego, że długo zasycha uważam, że warto poczekać lub zastosować wysuszacz. W zupełności wystarcza nam jedna warstwa, która równomiernie pokrywa paznokcie. 

Mój Essennce Nude Glam jest w starej wersji, a teraz znajdziecie je w nowym wydaniu, które wygląda w ten oto sposób :


Cena za 5 ml: 6 zł

Ocena: 7/10

Polecam :)
Copyright © 2016 Good to try! , Blogger